sobota, 21 czerwca 2014

MORGANA - Lady Winter (1989)

Kto tam dzisiaj kojarzy włoski band o nazwie Morgana? Pewnie garstka ludzi. Zespół gra heavy metal i choć odrodzili się w roku 2005 za sprawą komplikacji. Dzisiaj dalej tworzą i wydają albumy, jednak tak naprawdę na uwagę zasługuje debiutancki krążek „Lady Winter”, który ukazał się w 1989r i jest to jedyny objaw działalności w latach 80. Płyta zawierała znamiona hard rocka, melodyjnego metalu i heavy metalu. I mogła znaleźć swoje grono zwolenników.

Przede wszystkim sporą rolę odegrała wokalistka Roberta Delaude, która nadała muzyce Morgana odpowiedniego wydźwięku i pozwoliło wyróżnić kapele na tle innych. Co warto też dodać, to że zespół starał się wykreować mroczny, ponury klimat, nieco podejść pod speed/thrash metal i wystarczy posłuchać takie petardy jak „Welcome in The dark” czy „Save Me”, który ukazują zupełnie inne oblicze zespołu. Słychać w tym coś z amerykańskiego power metalu, coś z speed/thrash metalu, a nawet power metalu w stylu Helloween z czasów „Walls of Jericho”. Brzmi to imponująco, zwłaszcza w połączeniu z przybrudzonym brzmieniem i wokalem Roberty, który w takich kompozycjach brzmi wybornie. Jest pazur, agresja i moc, czyli wszystko to co nam potrzeba. Niestety cały album jest utrzymany w nieco innej stylizacji. Lekki hard rockowy otwieracz w postaci „Make Me love” brzmi nieco jak Accept skrzyżowany z Steeler. Epicki „Lady Winter” ma coś z Iron Maiden, ale nie tylko. Można nawet się pokusić o amerykański epicki metal spod znaku Omen czy też Cirith Ungol. Jeszcze inne oblicze zespołu, które pokazuje jak elastyczny jest i jak potrafi urozmaicić nam materiał. Bardzo pożyteczna umiejętność. Ballada „Man” ma w sobie emocje i podniosłość, ale mogła być znacznie krótsza. Kto lubi Scorpions i ciepłe rockowe granie ten powinien posłuchać pięknego „Without You”. Heavy metalowy „Skin on Skin” to kolejny powód dla którego wyróżnić pracę gitarzysty Dino, który dwoi się i troi, żeby się sporo działo, żeby emocje nie opadły choć na chwilę. Jego zagrywki może i mało oryginalne, ale proste i trafiające w serce fanów prawdziwego rasowego heavy metalowego grania. Ja zostałem kupiony od razu. A co powiecie na stary dobry Accept z lat 70? Tutaj wszystko jest możliwe i posłuchajcie „No Time To Waste” i powiedźcie z czym wam się kojarzy ten utwór?

Nie dajcie się zwieść tej tandetnej okładce, dziwnej, może nawet komercyjnej nazwie zespołu i dajcie się skusić na ten album. Warto, bo płyta jest energiczna, urozmaicona, klimatyczna, a przede wszystkim utrzymana na równym poziomie. Dal fanów melodyjnego grania pozycja obowiązkowa. Szkoda że po tym krążku kapela się rozpadła. Może i dalej tworzą dzisiaj, ale już nigdy nie stworzą czegoś na miarę „Lady Winter”.

Ocena: 8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz