sobota, 26 listopada 2016

ATTACKER - Sins of the World (2016)

Wiele kultowych kapel stara się powrócić do swoich korzeni, stara się powrócić po latach nie obecności, a efekt nie zawsze tak jakby tego chcieli muzycy i fani. Jedni odnoszą sukces i przeżywają drugą młodość, a drudzy ponoszą klęskę, jednocześnie pogrążając się jeszcze bardziej. Amerykański band o nazwie Attacker powrócił w 2013 roku z nowym składem i nowym zespołem. To był strzał w dziesiątkę, bowiem panowie nie dość że nawiązali do klasycznych albumów, to jeszcze pokazali nową, świeżą formułę, która była dowodem że zespół wbił się w dobry czas. „Giants of Cannan” miał wszystko to co powinien mieć płyta z kręgu amerykańskiego power metalu. Agresywne solówki, nieco toporniejsze i przybrudzone brzmienie, mocne riffy i wyrazisty wokal. Nowy skład na czele z Bobym Lucasem podołał zadaniu i w sumie potem jakoś tak cicho było na temat Attacker. Po 3 latach niespodziewanie powracają z nowym albumem zatytułowanym „Sins of The World”. Czy udało się utrzymać wysoki poziom poprzedniczki? Oto jest pytanie.

Nie było rozgłosu, ani większej promocji najnowszego dzieła amerykanów, po prostu został wydany. Uwagę przyciąga na pewno klimatyczna okładka, która nieco przypomina okładkę singla „Different World” Iron Maiden. Znowu dobrą robotę odwaliła polka Jowita Kamińska. Ood wieloma względami nowe dzieło przypomina poprzedniczkę i śmiało można mówić o kontynuacji. Mocne, przybrudzone brzmienie, ognisty wokal Bobiego Luca, mocne i mroczne riffy, a także spora dawka chwytliwych melodii. Jedynie jakie można mieć zastrzeżenia to takie, że nowy album jest jakby mniej przebojowy w porównaniu do „Giants of Cannan”. Jednak mimo tego detalu płyta jest wysokiej klasy. Jest heavy/power metal w amerykańskim wydaniu, a ponowie nie stronią od zapożyczeń z najlepszych płyt z tego gatunku. Tak więc nie brakuje podobieństw do Metal Church, Vicious Rumors, czy Helstar. Attacker w latach 80 nagrywał naprawdę świetne albumy, ale od powrotu w 2013 panowie przeżywają drugą młodość. To jak grają teraz powinno być wzorem dla innych kapel grających heavy/power metal. Nie ma słabych punktów i każdy utwór potrafi oczarować swoim stylem i perfekcją. „Sins of Man” pojawia się krótkim intrze i jest to mocny kawałek, który zabiera nas tam gdzie kończył się „Giants of Cannan”. Jeszcze ostrzejszy i bardziej pomysłowy jest rytmiczny „Carcosa”. Bardzo podoba mi się tutaj wtrącenie elementów thrash metal. Dalej mamy nieco stonowany i toporniejszy „Garuda”, który też pokazuje to co najlepsze w Attacker. Niezwykle przebojowy jest „We rise”, który imponuje dużą dawką melodyjności i patentami rodem z płyt Iron maiden. Jednym z najlepszych utworów na płycie jest „World Destroyer”. Znów zespół raczy nas mocnym i agresywnym riffem i marszowym tempem. Dzieje się sporo w tym utworze i najlepsze jest to że panowie tutaj nawiązują do klasycznych wydawnictw. Co może nieco drażnić to na pewno nieco fakt, że utwory są podobne do siebie. Taki „Choice of Weapon” niczym się nie różni od pozostałych kompozycji. Dalej mamy rozpędzony i bardziej power metalowy „Archangel”, choć nie brakuje elementów wyjętych z NWOBHM. Całość zamyka marszowy i bardziej epicki „Where the serpent lies”, który momentami przypomina dokonania Sacred Steel.

Nie ma zaskoczenia, bowiem Attacker gra to do czego nas przyzwyczaił w ciągu ostatnich lat, zwłaszcza mowa tu o płycie „Giants of Cannan”. Nowy album to właściwie kontynuacja poprzedniczki, choć na pewno nie przebija jej pod względem jakości. Wysoki poziom został jednak utrzymany i Attacker znów nagrał świetny, ostry i dynamiczny album, który namiesza w tegorocznych zestawianiach.

Ocena: 9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz